bo ważne jest to co TU i TERAZ

sobota, 31 sierpnia 2013

Wracając do "nieba" z mojego ostatniego postu, tak sobie myślę, że w swoim nowym domu też mam jak w niebie. I chociaż jeszcze trochę brakuje do ideału (listwy przypodłogowe, oświetlenie, uchwyt na TV, regał na książki, nie wspominając o umywalce w łazience i wyposażeniu i umeblowaniu kuchni) to i tak już jestem zadowolona.
Jednakże w relacji z Piotrkiem nie jest tak dobrze, w zasadzie nie jest dobrze wcale, na razie jakby coraz gorzej. Zwłaszcza, że dotrzymałam słowa i złożyłam wniosek o skierowanie na przymusowe leczenie odwykowe. Odkąd dostał wezwanie na 3.09 jest obrażony. A przecież nie zrobiłam mu tego na złość. Ale spodziewałam się i takiej reakcji. Widać, że ma mi za złe, że jeżdżę do poradni dla współuzależnionych, ale na trzeźwo mi tego nie mówi. Dopiero jak wypije potrafi wyartykułować te swoje pretensje, czasem w niemiłej formie, czego wcześniej nie było, bo też powodów do pretensji nie miał.
Jeszcze gorzej było z Jaśkiem ponad tydzień temu. W świetle informacji, jakie do mnie doszły nie mogłam mieć już złudzeń, że on + alkohol, to nie były tylko incydenty. Postawiłam telefonicznie na nogi tych rodziców jego kolegów i koleżanek, których znam, wprowadziłam nakaz wracania do domu o 20:00, obowiązek meldowania się co 2 godziny i powiedziałam, że kupię alkomat. Następnego dnia zapytałam, czy coś sobie przemyślał, czy ma mi co do powiedzenia. Powiedział, że chciałby, żebyśmy zaczęli od nowa, żebym mu spróbowała na nowo zaufać. I żebym nie kupowała alkomatu. Moje odczucie było takie, że to było szczere i że zależy mu na możliwie szczerej relacji ze mną. Trochę mi ulżyło. Mam nadzieję, że się nie mylę. Umówiłam go do znajomej psycholog z poradni psychologiczno-pedagogicznej. Po prostu chwytam się wszystkich opcji, jakie mi przychodzą do głowy. Byłam na policji, bo chciałam się dowiedzieć, co można zrobić w związku z tym, że tym gówniarzom alkohol sprzedają w kilku sklepach w naszej miejscowości. Ale ponieważ nie byłam bezpośrednim świadkiem, to tak jakby się nie liczy. Prowokacji, tak jak w TV, też nie robią. A bardzo chciałabym porozmawiać sobie z takim sprzedawcą po tym jak sprzedał alkohol nieletniemu.
Zaczyna się rok szkolny, będzie mniej czasu na głupoty - mam nadzieję. Ale będę go miała bardziej na oku. Dostał za dużo swobody w wakacje i się poprzewracało w główce z lekka.

niedziela, 18 sierpnia 2013

trzy dni w niebie :)

Tylko trzy dni, a ile emocji! Wszystko, co instynktownie czułam, że potrzebuję zrobić złożyło się na jedną całość, coś w rodzaju terapii, której bardzo potrzebowałam :)

Rano w czwartek wstałam wcześniej, żeby się spakować. Cudowny, rowerowy minimalizm! Nie można wziąć zbyt wiele, bo trzeba się zmieścić w plecak i koszyk :) Jestem już na 100% przekonana, że dążenie do pozbywania się zamiast posiadania jest o niebo właściwsze!
Wystartowałam, trasa miejscami jest przecudna. Zwłaszcza rano.

Widziałam po drodze błękitny traktor!
Jak dojechałam na działkę, to wypakowałam tych kilka zabranych rzeczy i ruszyłam na plaże. Tak, w poprzednim zdaniu nie brakuje 'ę'. Przez cały dzień zjeździłam cały pas wybrzeża i zatrzymywałam się tam, gdzie mi się podobało. Jak zgłodniałam to poszłam na pierogi. Potem obejrzałam występy zespołów, które przyjechały na festiwal folkloru. A potem siedziałam w porcie i gapiłam się godzinę na ludzi i statki.
Pierwszego dnia padłam wcześnie, bo po 21. Ale chyba nic dziwnego. Zresztą następnego dnia miałam przecież w planach zdążyć na oglądanie wschodu słońca. Nie chciało mi się wychodzić z ciepłego posłanka, ale w końcu się przemogłam.
Super jeździ się o 5 rano po mieście, tak zatłoczonym w ciągu dnia :)  Natomiast wschód słońca nad morzem jest magiczny. Zachody są piękne, ale przereklamowane ;)

Pusta plaża i molo - widok wart wszystkiego o tej porze roku - i czerwieniejące chmurki - jeszcze przed wschodem:
Zaczyna się pojawiać ono:
I w końcu jest!
Tradycją jest także, że raz w roku w czasie urlopu kupuję jakieś grube, kobiece czasopismo, koniecznie sierpniowe, żeby był mój horoskop (w ciągu roku nie kupuję żadnych gazet, bo czytam wszystko w internecie). Większość miesięczników to były już numery wrześniowe o tej porze, ale znalazłam "Zwierciadło" z sierpnia. Czytając odhaczyłam kolejny punkt programu: poranna kawa na działce mamy:
A horoskop? Baaaardzo ciekawy:
"Zaczęłaś kontrolować sytuację i nadrabiasz stracony czas. Lwy są zawsze zmotywowane, ambitne i stale do czegoś dążą, a ty ostatnio musiałaś wstrzymać się z działaniem do czasu, aż inni ludzie zrobią swój ruch (oj tak, za długo to trwało, zdecydowanie). Pełnia księżyca 21 sierpnia oznacza przełom - decyzje, które wtedy podejmiesz, powinny wyznaczyć wyraźną granicę między dniem wczorajszym a przyszłością (indeed). Gwiazdy pomogą ci poczuć się wolną, co może oznaczać zarówna wakacyjny wyjazd, jak i pozbycie się jakiegoś ciężkiego brzemienia."

I rzeczywiście. To co robiłam w ciągu tych dni, to wszystko, na co czułam że mam ochotę JA w  danym momencie. Nie zawsze od razu wiedziałam, na co mam ochotę, więc zmieniałam zdanie i jadąc pierwotnie na pobliską, ale zatłoczoną plażę, lądowałam na oddalonej o 8 kilometrów, ale spokojnej i malowniczej, gdzie zapach morza przeplatał się z zapachem lasu. 
Uwielbiam te ścieżki rowerowe, z których korzysta teraz mnóstwo miejscowych i turystów z rowerami, gokartami oraz na rolkach. Widok jednego pana w słusznym wieku na rolkach i odpychającego się kijkami był bezcenny - pan mknął jak burza. Albo słodki piesek w koszyku rowerowym.
Zdecydowałam się zostać dłużej o jeszcze jedną noc, ale już nie sama na działce, tylko u koleżanki,
z którą przy okazji nadrobiłam zaległości gdyż ostatnio widziałyśmy się dość krótko chyba w marcu. Wynikiem tej wizyty było coś kompletnie nieoczekiwanego. Coś, co jakby uzupełniało wszystkie wydarzenia z tych dni, ale wbrew pozorom nie zamknęło ich. Tu ma być ciąg dalszy i chyba faktycznie coś się zadziało. Można powiedzieć, że zrobiłam SOBIE fantastyczny prezent urodzinowy po przez sesję masażu MA-URI. Wiedziałam niewiele na temat tego, co mnie czeka, ale to co wiedziałam i rekomendacje od zaufanych osób spowodowały że się zdecydowałam :) Znalazłam dość trafne - wydaje mi się  - wytłumaczenie na czym to polega w "Zwierciadle":

"Masaż MA-URI nie jest zwykłym, technicznym masażem. Jest to masaż uzdrawiający. Dotyka całokształtu osoby ludzkiej. Wywodzi się z prastarej tradycji masażu świątynnego, wykonywanego przez Kahunów, hawajskich szamanów. Masaż MA-URI polega na wywołaniu tych energii, które pozwolą masowanej osobie uwolnić się od szkodliwych napięć, przekonań, wreszcie chorób. (...)
Masaż wykonuje się na całym ciele, wewnętrzną stroną przedramion i dłońmi, przy użyciu ciepłego olejku. Podczas masażu wykorzystana jest konkretna sekwencja ruchów, układających się w taniec, wykonywany do muzyki polinezyjskiej". 

Aż weszłam na you tube żeby zobaczyć ten taniec, bo podczas masażu nie było takiej możliwości
i rzeczywiście pięknie to wygląda. Najważniejsze co poczułam w trakcie tego masażu to poprzez dotyk masażysty powiedzenie sobie, że się lubię, akceptuję, że jestem ok.

Ale MA-URI, to nie tylko masaż, to także rozmowa, zajrzenie w głąb siebie, zastanowienie się nad swoimi uczuciami, a potem informacja zwrotna od osoby masującej, o tym, co ciało powiedziało :) No i to, że ten proces się nie kończy z momentem zakończenia tej sesji. Jakby na potwierdzenie, pojechałam na działkę i miałam możliwość pogadać jeszcze z mamą i tak jakoś nasza rozmowa zeszła na tematy mojego chodzenia na terapię i zdecydowałam się jej powiedzieć, że Jasiek już wrócił do domu pod wpływem alkoholu (do tej pory nie powiedziałam jej tego). I wtedy coś w niej pękło i powiedziała mi, że nie przyjeżdża do mnie bo nie może patrzeć na Piotrka, bo ma do niego żal za to wszystko i boi się, ze "natrzaska go po pysku". Że nie może już dłużej robić dobrej miny do złej gry. A ja cały czas myślałam, że ja i dzieci jej nie interesujemy... Ona powiedziała, że nie mówiła mi tego wcześniej, bo ja ciągle broniłam Piotrka. I zgadzam się z nią, pewnie nie przyjęłabym tego odpowiednio do wiadomości. Ale dobrze, że teraz wiem.

środa, 14 sierpnia 2013

plażing i rowering

To sobie zaplanowałam na długi weekend. Jutro rano startujemy do kurortu: ja i rowerek. Zostaję na noc lub dwie. W piątek pojadę sobie zobaczyć wschód słońca, mam zamiar napić się porannej kawy w ogrodzie, poleżeć na plaży bez skrupułów :) Wrócę w piątek wieczorem lub w sobotę, bo ma być coraz ładniejsza pogoda i może być mi szkoda wyjeżdżać. Ale w sobotę po południu znowu jedziemy do Dominiki nad jezioro, a niedzielę wracamy razem z nią stamtąd. Na pewno też będzie fajnie :)))

Na razie po przyjeździe dzisiaj z pracy i po 3 dniach pracy po urlopie - padłam. Zanim padłam podziwiałam jeszcze widok, jaki mam z łóżka przez okno:


niedziela, 4 sierpnia 2013

Wcześniej pisałam, że Jasiek drugi raz wrócił do domu pod wpływem alkoholu i to mnie przeraziło. Dlatego poszłam do poradni AA. I tak chodzę do tej pory, najpierw na indywidualne spotkania, a potem na grupowe. Wydawało mi się, że ja taka świadoma jestem, że tak niewiele mi trzeba. Okazało się, że jestem na samym początku drogi do wyjścia ze współuzależnienia. Bardzo dobrze zrobiłam, że tam poszłam.  A Piotrek nadal pije, bo przecież od tego że ja tam chodzę raczej nie przestanie.

Dlatego chyba nawet mnie tak nie ucieszył fakt, że od początku lipca mieszkamy na wykończonym z grubsza strychu.
Ostatnie tygodnie nie miałam kompletnie czasu na przyjemności tylko segregowałam, układałam, przeglądałam, zastanawiałam się: wyrzucić czy nie wyrzucić - strasznie męczące to było. Aktualnie jestem na półmetku mojego urlopu. Cały ubiegły tydzień mi zszedł na załatwianiu spraw, wizyt lekarskich i segregowaniu właśnie. Wszystko po to, aby przenieść rzeczy na górę i zwolnić pokój celem jego remontu.
To teraz kilka fotek. Wywaliłam naprawdę sporo ubrań, żeby się zmieścić z tymi, które naprawdę nosimy w tak małej szafie:

Powyżej rzeczy moje i Piotrka, ale i tak nie wszystkie. Ta część z ubraniami i butami jest zasłaniana roletą. Lepszego rozwiązania na razie nie wymyśliłam. Pożegnałam się z wieloma rzeczami, ale pewnych nie mogłam się pozbyć. Poniżej druga część mojej szafy na antresoli - pomocne były pokrowce z aktualnej oferty Biedronki ;)))
To co najbardziej lubię w związku z tą przeprowadzką to fakt, że mogę teraz w każdej chwili opuścić towarzystwo i iść spać. Wcześniej kiedy wszyscy się musieliśmy zmieścić w jednej salono-jadalnio-sypialni nawet nie było sensu się kłaść wcześniej lub w ogóle. Mamy dwa okna w sypialni, są na różnych wysokościach. To bliżej łóżka jest niżej i widać przez nie niebo, gwiazdy, księżyc :)
W ogóle okna dachowe mają swoje plusy dodatnie i ujemne ;) Te ujemne to fakt, że szybko się brudzą. Zaraz po umyciu mam jakiś ptasi nalot i obowiązkowo muszą zostać osrane. Ale poza tym niebo wygląda rewelacyjnie w moich czterech oknach - czasami w każdym są inne chmury:
Na pierwszym planie fotel mojego dziadka Mariana, ojca mojego taty - jedyna rzecz jaką dostałam w spadku po dziadku ;)
Schody na antresolę, dość karkołomne, robił Piotrek sam. Koszt: stopnie - 30zł, belka - 50zł. Planujemy dorobić poręcz ;)
Tu będzie kuchnia, jak wygram w totka. Bo na razie nie zanosi się na taki przypływ gotówki abym mogła kupić meble i sprzęt. A ponieważ nadal korzystamy z kuchni u teściowej ważniejsze jest dla mnie teraz zrobić pokoje dzieciom, więc kuchnia musi poczekać. I przypomniałam sobie, że planowałam dzisiaj wyprasować parę rzeczy :) A drzwi po prawej prowadzą do łazienki.
I jeszcze jedno ujęcie przedstawiające fotel dziadka Mariana, maszynę babci Gieni (ciągle sprawną), koci drapak oraz dumę mojego męża, czyli tymczasowy, prowizoryczny wieszak na telewizor. Planujemy zakup standardowego wieszaka dla telewizora, natomiast drabinę wykorzystam jako regał na książki. A propos książek: musiałam wywieźć 3 kartony do biblioteki...
Fajne jest to, że przekopałam się przez 15-letnie złogi różnych rzeczy, zbiorów, przydasiów i pozbyłam się wreszcie wielu śmieci. Zostawiłam na razie swoje pamiętniki i kalendarze - w długie zimowe wieczory zasiądę przed kominkiem i spalę je po kolei. Bo chyba książka z nich nie powstanie, tak jak kiedyś mi się wydawało. Chociaż bardzo chciałabym napisać i wydać książkę - do umieszczenia na liście 'to do' :)
Zostawiłam też kolekcję "Wegetariańskich Światów" - takie pismo z lat 90-tych, nie wiem, czy jeszcze wychodzi. Bo może jeszcze przejdę na wegetarianizm. Zostawiłam też "Wysokie obcasy" i "She". Takie pismo kiedyś wychodziło przez rok tylko, fajne było.
Natomiast ze strychu przytargałam i odkurzyłam dzisiaj kolekcję "Filipinek", ponieważ obiecałąm Dominice, ze dam jej do czytania. Wydaje mi się to fajnym pomysłem - jak podróż w czasie - przeczytać sobie gazetę młodzieżową sprzed 20 lat :) Najstarsze są z 1991 roku, kupowałam je do 1997, kiedy skończyłam już 20 lat i byłam w ciąży z Jaśkiem.

Przede mną drugi - ostatni tydzień urlopu - będę wypoczywać! Jutro przyjeżdża Linda i będziemy uprawiać leżing-plażing-smażing, bo pogoda ma być upalna :)


przesadziłam

W sensie, że tak długo nie pisałam. Ale brakowało mi tego i od dłuższego czasu zbieram się, żeby siąść i napisać, co nowego.
To może tak w skrócie, co się działo w czasie kiedy nie pisałam.

MAJ

Mieliśmy dwa długie weekend w maju. Podczas pierwszego zakończyliśmy sezon morsowania z kołobrzeskimi morsami - impreza była rewelacyjna, pogoda dopisała, świetna organizacja, spędziłam ten dzień naprawdę miło.

Podczas drugiego wybrałam się rowerem do kurortu - ponad 30 km ścieżką rowerową - super sprawa. Cały czas planuję to powtórzyć i jak na razie się nie udało, chociaż obiecywałam sobie, że w wakacje będę jeździć.

CZERWIEC

Uwielbiam wyjazdy i czerwiec mi ich trochę dostarczył. Najpierw pojechałam z pracy do Wieliczki na galę "Solidny Pracodawca" gdyż zostaliśmy wyróżnieni taką nagrodą właśnie. Miałam okazję być pierwszy raz w kopalni i zwiedzić ją, cała gala również tam się odbyła. To było bardzo osobliwe: najpierw w dżinsach zwiedzać kopalniane korytarze, a potem w kiecce i na szpilkach biec na galę ;)

Po Wieliczce zostałam jeszcze 2 dni w Krakowie i odwiedziłam rodzinkę oraz moją starą przyjaciółę. Poznałyśmy się jako fanki: ja Elvisa, ona Bruce Lee. Dlatego pisząc ze sobą nazywałyśmy się imionami ich żon ;) Do dzisiaj zręczniej mi mówić do niej 'Linda' niż 'Basia' :)))

Spędziłyśmy razem fantastyczny dzień, napasłam oczy krakowską starówką, Kazimierzem.

Sukienkę i buty ze zdjęcia z Wieliczki kupiłam na imprezę z okazji 5-lecia naszej firmy. To była masakra - ile ja sukienek przymierzyłam, zanim wybrałam klasyczną małą-czarną!


Ale sukienka musiała pasować do koncepcji. Ponieważ impreza ta miała się w teatrze, to postanowiłam zrealizować swoje marzenie i założyć coś ozdobnego na głowę, koniecznie z woalką! Takie ozdoby nazywają się fascynatorami. Wiedząc, że będę w Krakowie wygooglałam sobie sklep z tego typu asortymentem i poszłam coś wybrać :)

Wybór padł ostatecznie na całkiem okazały kapelusik, umocowany na opasce. Razem z czarną sukienką i szpilkami, odpowiednią biżuterią, szarym szalem i rajstopami ze szwem prezentował się rewelacyjnie:

 Byłam zachwycona i mam zamiar nie poprzestać na tym jednym fascynatorze. Od tej pory na wszelkie odpowiednie okazje będę zakładać coś na głowę :)

Natomiast impreza firmowa była świetna, tylko że przyjechałam na nią prosto z Krakowa i przytargałam jakieś zapalenie gardła. Trwało trochę, zanim się z tego wykurowałam. Zaraz po imprezie miałam 2-dniowe szkolenie w Szczecinie i taka zasmarkana tam jeździłam.

Jeśli chodzi o czerwcowe wojaże to na sam koniec wzięłyśmy udział z Dominiką w rowerowym rajdzie. Zresztą również lipiec zaczął nam się rowerowo, w sumie 2 tygodnie z rzędu soboty spędzałam w ten sposób.
Mój ulubiony rajd, na który czekam z utęsknieniem - odbywa się raz w roku, w tym roku to był mój trzeci. Co roku spotykam się tam z kolegą z podstawówki, który solidarnie jedzie ze mną na szarym końcu ;)

I tak mniej więcej skończyły się beztroska i przyjemności. W lipcu zaczęły się obowiązki... Dlatego nawet nie mam czasu na rower poza jazdą do pracy. Ale to w następnym poście.