bo ważne jest to co TU i TERAZ

piątek, 7 lutego 2014

Jak miałam 13 lat, w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę - kolegę, zginął mój tato. Moja mama miała 33 lata. Tato był rybakiem, często go nie było w domu i mama była przyzwyczajona, że musi radzić sobie sama. Nie było łatwo, ale była twarda i dała radę.

4 lata później poznała pana, rozwodnika, z którym przypadli sobie do gustu. Cieszyłam się, że nie będzie już sama. Po jakimś czasie zamieszkali razem, mama wyprowadziła się do niego. Po 10 latach wzięli ślub, w tym roku obchodziliby 10 rocznicę. Obchodziliby. We wtorek 28-go stycznia mama zadzwoniła, że Rysiek nie żyje.

Tym razem jest trudniej. Oni prawie wszystko robili razem, wszędzie razem jeździli. Do tego Rysiek zajmował się ich finansami, robił opłaty. Mama została z tym sama. Fakt, ze nie zupełnie sama, bo ma mnie, jeszcze kilka osób z rodziny Ryśka, bardzo życzliwych. Ale w domu została sama, z psem, który ma swoje lata i już mocno podupadł na zdrowiu. (Jak jeszcze on zdechnie, to będzie już kompletna katastrofa). Jakoś sobie radzi. Ale bardzo go jej brakuje i będzie się musiała do tego przyzwyczaić. 

Zostałam u mamy tak długo jak mogłam. Chciałam, żeby po pogrzebie zaczęła dochodzić do siebie, żeby pomału wzięła się w garść. Przejrzałyśmy papiery, żeby zobaczyć jaka jest sytuacja, a wesoła nie jest. Jest mieszkanie własnościowe, samochód, działka rekreacyjna ale i kilka kredytów, w tym tylko jeden ubezpieczony, do tego dwójka dzieci Ryśka z poprzedniego małżeństwa, z prawem do spadku, hahahahaha! Śmieszy mnie to prawo, ale cóż. W całym okresie wspólnego życia mama z Ryśkiem dorabiali się SAMI. Rysiek jak poznał mamę był rozwiedziony od 13 lat.

Jestem wdzięczna mężowi mojej przyjaciółki, prawnikowi, że przyjechał i pomógł ogarnąć sytuację. I że nadal jest gotowy pomóc i doradzić. Bo dzieci Ryśka zdecydowały się przyjąć spadek. W tej sytuacji dziedziczą też kredyty, ale nawet mimo tego coś się im będzie należało. No ale na razie jeszcze dokładnie nie wiemy jak to wyjdzie.

Staram się jeździć do mamy jak tylko mam czas. Teraz na przykład mamy 3 wolne piątki pod rząd, z racji na soboty, w które pracowaliśmy w styczniu. Dzisiaj miałam plan, żeby wstać rano, posprzątać trochę i umyć okna, bo strasznie brudne są, ale od rana padało. Jak już nie wstałam wcześnie, to ostatecznie pospałam dłużej i pożytek z tego wszystkiego jest taki, że się wyspałam. Jutro ma nie padać to może umyję te okna i zrobię obiad na dwa dni. Wtedy w niedzielę pojechałabym do mamy. Ale też jeszcze nie wiem jak to będzie, bo teściowa ma wrócić ze szpitala na dniach. Ma początki miażdżycy i bolała ją noga, okazało się, ze to problemy z drożnością tętnic. Musieli wstawić jej stenty.

Miałam też mieć urlop za tydzień, ale już wiem, że go w tym terminie nie dostanę, może tydzień później.

I generalnie na razie wszystko mnie mniej cieszy. W ten weekend są 5-te urodziny mojego klubu morsów, ale pojadę tylko na samą kąpiel w niedzielę, o ile pojadę. Za tydzień zlot morsów w Mielnie, chciałam pojechać z Piotrkiem w sobotę i zostać tam na noc, spędzić trochę czasu inaczej, ale nie wiem jak to będzie.

No cóż, na pewne sprawy czasem nie mamy wpływu, trzeba się dostosować do sytuacji.