bo ważne jest to co TU i TERAZ

poniedziałek, 19 maja 2014

Nie wyjeżdżam do UK, mieli lepszych kandydatów ode mnie. Poczułam ulgę, bo:
  • powróciłam do swojej comfort zone
  • nie mogę sobie zarzucić, że nie spróbowałam
  • nie jest mi tutaj źle ostatecznie.
A co sobie przemyślałam, to moje. W końcu doszłam chyba do tego co jest dla mnie najważniejsze. Dowiedziałam się o sobie też trochę. Bo byłabym zdolna wyjechać. I nie bać się, ze nie dam sobie rady, wręcz przeciwnie, jestem przekonana, że poradziłabym sobie. Jestem w sumie z siebie dumna. No ale nie wyjeżdżam. Miałabym pewnie kłopot z Jaśkiem, aczkolwiek co najmniej dwa razy w tygodniu mam ochotę wywieść go gdzieś daleko stąd mając nadzieję, że dzięki temu ja jedyna będę miała na niego wpływ.
Dzisiaj znowu nie zastosowałam się do porad z książki o tym, jak rozmawiać z nastolatkami. No ale tego się nie da po prostu z moim synem! W zeszłym tygodniu nie poszedł do szkoły bo pojechał składać papiery do miasta oddalonego o 30km. No to rozumiem. Ale że dzisiaj usprawiedliwił nie pójście do szkoły tym, że poszedł dowiedzieć się o rekrutację w szkole, która jest w tym samym mieście co jego gimnazjum, to tego nie pojmuję. W końcu wydusiłam z niego, że do szkoły nie poszedł tak naprawdę dlatego, bo nie nauczył się z geografii. A dlaczego się nie nauczył? Bo musiał iść na grilla. I zrobił to chociaż kazałam mu się iść uczyć. Także już z większą premedytacją tego zrobić nie było można. I jak tu niby spowodować, żeby się poczuł odpowiedzialny za to co robi? Ja nie wiem. Zatem zapowiedziałam mu że ma szlaban do końca roku szkolnego, czyli przez najbliższy miesiąc, skoro bez tego nie rozumie, że czas skończyć się opierdalać i wziąć się za naukę. Tak się zbulwersowałam, że masakra. I przez chwilę mi było niefajnie, że się tak uniosłam, ale już mi przeszło. Widocznie z nim się nie da inaczej. Próbowałam rozmawiać jak z dorastającym, myślącym człowiekiem. Efekt tego jest taki, że zmienił szkołę w ostatniej klasie gimnazjum, zjechał dramatycznie z ocenami w dół, tak samo z frekwencją i obawiam się, czy w ogóle zda. A jeśli zda, to czy się dostanie do jakiejś dobrej szkoły.
O tej szkole rozmawiałam z terapeutką. Bo martwię się, ze on chce iść do technikum mechanicznego, myśli o tym, żeby zostać mechanikiem. Przy tym jaki jest wpływowy, a to takie pijące środowisko, obawiałam się czy to dobry pomysł. Ale terapeutka mówi, że tak samo można znaleźć przeciwskazania do pracy w każdym zawodzie, nawet lekarze są narażeni na łatwy dostęp do środków farmakologicznych i mogą mieć problem z narkotykami. No coś w tym jest.
Piotrek zaczął chodzić na terapię. Był już dwa razy. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że najwyraźniej uznał, że jednak sam sobie z tym nie poradzi. Ale ja znowu się wypaliłam w tym wszystkim. Czuję się jak żółw, który siedzi w skorupie, bo co wystawi głowę, to obrywa. No to chowa się do środka i przestaje wychodzić. I wkurza mnie to. Chciałabym kochać i być kochana. Ale trudno mi znowu zaufać. Czy jest jeszcze taka możliwość, żebyśmy byli razem? Wydaje mi się, że nie.
Ale na razie nadal tu jestem, chociaż mam wrażenie że moje dni tutaj są policzone. Tak jak postanowiłam, nie kupuję niczego do domu. Ostatnio tylko klamki dzieciom do pokoi. I czekam. Zapytałam czy skończy tę garderobę czy mam kogoś poszukać, kto dokończy. Bo mam już dosyć biegania po wszystkich strychach żeby skompletować ubranie. Tak samo nie kupię rolet na okna dopóki nie zostaną pomalowane farbą, która stoi od zeszłego roku. Powiedział, ze zrobi to do końca miesiąca. Jest to fizycznie możliwe jak najbardziej. Nawet skończył kłaść panele w ten weekend. Ja pojechałam z Dominiką do mamy. Poszłyśmy na rolki, potem Dominika zaliczyła "Noc muzeów". I starałam się nie mieć wyrzutów sumienia z tego powodu. On się nie martwił, jak zostawiał mnie samą w domu bo się musiał napić.
Kupuję dzieciom ubrania bez kombinacji typu kopanie po lumpeksach i na allegro, żeby było taniej, bo nie zawsze się da, więc sobie odpuszczam. I mam zamiar jechać na urlop do Krakowa i na Śląsk. W dupie mam strychy, remonty czy schody. Jak chce to skończyć, to niech to robi z własnych funduszy. Nie oddaje mi wszystkich pieniędzy a jeszcze mówi, żebym mu na busa dała, jak na terapię miał jechać. Najlepiej, jakby się mógł samochodem wozić, hrabia! Ja od czerwca ub. roku zasuwałam busami i jakoś dałam radę. A jak potrafił zorganizować sobie kasę na picie to i na busa niech sobie zorganizuje. Nie dałam mu pieniędzy i jakoś dojechał.
Złośliwa jestem, czy co? Powinnam się cieszyć, że zaczął chodzić do poradni, hehe. A jakoś wcale nie mam ochoty mu tego ułatwiać.
Niedługo koniec cyklu mojej terapii grupowej. Trwa ona mniej więcej rok, a ja zaczęłam właśnie pod koniec czerwca. Czas pomyśleć poważnie o podsumowaniu tego roku, muszę napisać na koniec pracę, którą przeczytam wszystkim. Mam jeszcze trochę czasu...
A w pracy dowiedziałam się dzisiaj, że odchodzi osoba, bez której trudno mi sobie wyobrazić dalszą pracę. Jeszcze kilka takich sytuacji i naprawdę niewiele będzie mnie tu trzymało :( Na razie szykują się kolejne zmiany, co jest ciekawe i załamujące jednocześnie. Ciekawe, bo nowe obowiązki dochodzą, załamujące, bo pewnie przybędzie obowiązków. Trzeba się będzie dobrze zorganizować, żeby to  ogarnąć.