W piątek rano przyjechaliśmy: ja i rower. Na początek szybki wypad nad morze:
Przez cały dzień brałam udział w konferencji na temat wpływu morsowania na organizm, bo ciągle nie wiem za wiele w tych tematach i ciekawiły mnie proponowane referaty. Do tego można było posłuchać co do powiedzenia miał gość specjalny festiwalu - Wim Hof "Iceman" - niesamowity gość.
O 18 poszliśmy na plażę i pierwszy raz morsowałam po zmierzchu! Wieczorem integracja klubowa i spanko u mamy.
W sobotę zaplanowałam dzień na sportowo. Sam przejazd od mamy nad morze rowerem zajmował mi pół godziny - to dalej niż mam z domu do pracy... W południe kąpiel, a potem wybrałam się na łyżwy. Daaaawno nie jeździłam, mam nadzieję, że w tym sezonie nadrobię.
A wieczorem miał miejsce Bal Morsów. To co mi się przede wszystkim podobało, to to że byliśmy w strojach klubowych i można było się bawić na luzie. Wybawiłam się na maksa, ale też bez z myślą, żeby nie przesadzić bo następnego dnia główny punkt programu; bicie rekordu Guinessa w jednoczesnym wejściu do wody. Morsy potrafią się świetnie bawić.
Przyjechało mnóstwo klubów z Polski i zagranicy. Najpierw parada po promenadzie i prezentacja klubów, a potem wejście do tzw. strefy bicia rekordu.
Elvisy też morsują :)
Rekord z 2010, kiedy w Mielnie kąpało się jednocześnie 1054 osoby został pobity - czekamy na oficjalne potwierdzenie. Do wody weszło ok. 1300 osób.
Potem jeszcze degustacja zupy łososiowej i trzeba było wracać do domu, chociaż festiwal trwał do dzisiaj, ponieważ dzisiaj razem z chórem mieliśmy wyjazd na koncert do Szczecina.
I tak oto miałam cztery dni wolne i ani jednego nie spędziłam w całości w domu ;) Jestem trochę zmęczona fizycznie, ale psychicznie odpoczęłam i naprawdę nie myślałam o pracy. Tak jak kazał szef, dając mi urlop ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz