Takie mi dzisiaj luźne myśli chodzą po głowie, mam wrażenie, ze dość ważne i czuję potrzebę ich spisania.
Ostatnio w pracy wspieramy grupę osób rzucających palenie, dodatkowo są też grupy walczące z kilogramami - ot, każdy chce trochę pozbyć się swoich nałogów. Zaczynając zebranie czasem dla żartów witamy się jak na spotkaniu AA: "jestem Paweł i mam problem z paleniem/piciem", itp. I dzisiaj moja koleżanka stwierdziła, że ona nie ma żadnego nałogu, bo kiedy czuje, że coś mogłoby ją pochłonąć za bardzo, to natychmiast przestaje się tym zajmować. Powiedziała, że to chyba wynika z lekkiej obsesji, żeby nie wpaść w żaden nałóg, ale ponieważ sama tak nie potrafię, to podziwiam.
A ja ? Mam na imię Ania, mam męża alkoholika i jestem współuzależniona. A poza tym jestem uzależniona od słodyczy i facebooka.
Miałam kilka dni urlopu, już trzy tygodnie temu. Pojechałam na cztery dni do mamy. W tym czasie jednego dnia nie mogłam dodzwonić się do Piotrka, a miałam ważną sprawę, gdyż w ostatniej chwili dowiedziałam się że u Dominiki w szkole jest zebranie i chciałam żeby poszedł. Zanim jeszcze wróciłam od mamy dowiedziałam się, że nie było go cały dzień w domu i wrócił pijany. A nie pił od listopada. No cóż. Zrobiło mi się przykro, tak mi się wydawało. Po dwóch spotkaniach terapeutycznych, indywidualnym i grupowym dochodzę do wniosku, że to było coś więcej. Ze dałam się wmanewrować alkoholikowi w jego wyobrażenie, że ma wszystko pod kontrolą Ponadto sam w rozmowie stwierdził, że przecież on nie ma problemu, a że się napił, to co z tego, przecież nie pił 5 miesięcy! To najlepiej pokazuje jakie ma podejście. I pokazuje mi, że jednak uwierzyłam, że może mu się uda bez terapii.
Mam za zadanie zastanowić się co jest dla mnie ważne. To się nazywa ustalaniem granic. 9 miesięcy terapii, a ja się czuję jakbym niczego się nie nauczyła. Powiedziałam dzisiaj, że mam wrażenie że się uwsteczniam wręcz. Ale dziewczyny dodały mi otuchy, mówiąc że powinnam się cieszyć, bo może wreszcie mi spadły ostatnie łuski z oczu. Mi się już wydawało, że jestem taka zaawansowana. Ale to prawda co mówią, że tak jak zdarzają się nawroty w alkoholizmie, tak i zdarzają się nawroty we współuzależnieniu, polegające na powrocie do starych schematów.
Drugie zadanie domowe, to określić swoje potrzeby i zacząć realizować chociaż trzy z nich. Jadąc do domu zastanawiałam się nad tym. Przez te wszystkie lata zaspokajałam swoje potrzeby w minimalnym stopniu, spychałam je tak jak uczucia, na bardzo daleki plan. Czas zacząć dbać o swoje potrzeby. Pierwsza i najważniejsza, to potrzeba poczucia bezpieczeństwa. Kiedyś, dawno temu dawał mi ją Piotrek. Teraz czuję się bezpiecznie, gdy wiem, że mi starczy pieniędzy do wypłaty. Dlatego po tym jak na konto wpłynęła mi roczna premia bardzo dokładnie zaplanowałam na co ją wydam. Przede wszystkim spłacę debet i zostawię sobie trochę pieniędzy na wszelki wypadek. Planuję założyć sobie osobne konto na takie małe oszczędności. Ponadto chciałam wybrać się do lekarza, zająć się swoimi żylakami no i kupić sobie coś do ubrania, bo chodzę albo w starych szmatach, a jeśli mam coś "nowego" to z lumpeksu. Ale i tak moje plany zaczęły się zmieniać bo tu listwy potrzebne, umywalka do łazienki, lampy do pokoju, klamki do drzwi dzieci i rolety dla nich na okna. I stolik i stół i narożnik... Wizja leczenia żylaków i zakupu nowych ubrań zaczęła odpływać w dal, a mi wróciło niefajne samopoczucie, jakbym była wykorzystywana, czy coś w tym stylu. Chyba dzisiejsza terapia mnie trochę ocuciła. Zamówiłam narożnik, kupię klamki i rolety. I to wszystko. Reszta poczeka. Zwłaszcza, że pomimo iż wszystko co potrzeba jest kupione w dalszym ciągu nie jest zrobiona garderoba, nie jest zamontowany prysznic w łazience. Kran w łazience teściów się popsuł, nowy został kupiony w lutym, ale jeszcze nie dostąpił zaszczytu bycia zamontowanym! Dlaczego stale to mi ma bardziej zależeć?
Co mnie jeszcze wkurza? Że moja rodzina bardzo rzadko poczuwa się do pomocy w sprzątaniu i wszystko jest na mojej głowie. I w tym przypadku, tak jak i w opisanym wyżej zachodzi u mnie ten sam mechanizm: przesadna chęć kontrolowania wszystkiego i przerośnięte poczucie obowiązku. Piotrek mi raczej nie narzuca co mamy kupić, a jeszcze tym bardziej mi nie broni żebym sobie coś kupowała, wręcz to pochwala. To ja sama sobie żałuję, bo mam poczucie świadomości ile jeszcze jest innych wydatków. Zresztą z jego strony to czasem nieświadomie obłudne było, bo nie bronił mi kupować czegoś sobie, ale nie przykładał się do budżetu w zimowe miesiące, nie kombinował co zrobić, żeby starczyło do wypłaty, itp. Byłam z tym sama i niczego z tym nie robiłam, bo uważałam, że nikt poza mną tego nie ogarnie, muszę sobie sama poradzić. I ta samokrytyka, jaka to jestem beznadziejna w zarządzaniu budżetem domowym. A jeśli chodzi o sprzątanie, to co by się stało, jeśli te ciuchy brudne nie zostaną przeze mnie zaniesione do kosza na bieliznę? Albo co z tego, że pokój czy łazienka nie będą sprzątnięte? Dlaczego tylko mi to przeszkadza?
Mam problem jak postępować, żeby nie zachowywać się jak typowa współuzależniona osoba. Jednak jestem tępa, jeśli chodzi o przyswajanie tej wiedzy. Nie powinnam zresztą tak o sobie mówić ;)
Tak czy inaczej postanowiłam, że kupię te niezbędne rzeczy, a co do reszty to zrobię to co wcześniej planowałam. Wybiorę się z nogą do lekarza. Kupię sobie coś nowego. Odłożę na konto trochę pieniędzy, żebym nie musiała zaraz znowu od kogoś pożyczać. Powinnam się zająć sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz